text_structure.xml
36.2 KB
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
<?xml version='1.0' encoding='UTF-8'?>
<teiCorpus xmlns:xi="http://www.w3.org/2001/XInclude" xmlns="http://www.tei-c.org/ns/1.0">
<xi:include href="PPC_header.xml"/>
<TEI>
<xi:include href="header.xml"/>
<text>
<body>
<div xml:id="div-1">
<u xml:id="u-1.0" who="#PoselKazimierzUjazdowski">Otwieram posiedzenie Komisji Łączności z Polakami za Granicą. Witam wszystkich przybyłych. W dzisiejszym porządku dziennym mamy cztery punkty. Trzy z nich dotyczą informacji Ministerstwa Spraw Zagranicznych, dlatego proponuję, aby najpierw omówić punkt czwarty, a potem wysłuchać sprawozdania z wyjazdu delegacji poselskiej. Czy są jakieś uwagi do zaproponowanego porządku obrad? Nie słyszę. Uważam, że Komisja zaakceptowała przedstawiony porządek obrad. Proszę więc pana ministra o przedstawienie nowych faktów i okoliczności na temat przypadków odmowy polskim księżom wjazdu do Rosji i pozbawienia społeczności polskiej na Wschodzie opieki duszpasterskiej. Jest to ciąg dalszy punktu II porządku dziennego posiedzenia Komisji z dnia 24 września 2002 r. Ta nadal aktualna sprawa została podniesiona przez polskich parlamentarzystów na forum Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy i ma status sprawy publicznej.</u>
</div>
<div xml:id="div-2">
<u xml:id="u-2.0" who="#PodsekretarzstanuwMinisterstwieSprawZagranicznychSlawomirDabrowa">Na wstępie, korzystając z okazji, chcę przedstawić członkom Komisji nowego dyrektora Departamentu Konsularnego i Polonii Ministerstwa Spraw Zagranicznych pana Janusza Skolimowskiego. Pan Janusz Skolimowski jest długoletnim pracownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Bezpośrednio przed objęciem stanowiska dyrektora Departamentu Konsularnego i Polonii był ambasadorem Polski w Irlandii. Wracając do pierwszego punktu porządku dziennego, chcę poinformować o nowych faktach, które nastąpiły już po naszym ostatnim spotkaniu 24 września. W tym czasie nastąpiły trzy wydarzenia, z których dwa miały charakter rządowy, a jedno, dotyczyło złożenia wniosku przez polskich parlamentarzystów na forum Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, o czym wspomniał pan poseł Kazimierz Ujazdowski. Należy również podkreślić, że nie miał miejsca żaden nowy tego rodzaju przypadek i od 24 września stan faktyczny jest taki, jak omawiany na poprzednim posiedzeniu. Pierwszym nowym faktem w tej sprawie jest Konferencja Przeglądowa Mechanizmu Wymiaru Ludzkiego. Pod taką nieco trudną nazwą w ramach Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie co roku odbywają się konferencje przeglądowe, na których państwa członkowskie OBWE mogą przedstawić swoje osiągnięcia w dziedzinie ludzkiego wymiaru OBWE, a więc również praw człowieka, a z drugiej strony mogą poddać krytyce inne państwa. I na tej konferencji dwie delegacje - Watykanu i Polski (tu przypomnę, że Watykan ma status zwykłego członka OBWE) - podniosły ten problem i przedstawiły nasze stanowisko. Drugi fakt nastąpił na płaszczyźnie dyplomatycznej. 10 października ten temat po raz kolejny był przedmiotem rozmowy z ambasadorem Federacji Rosyjskiej w Warszawie panem Nikołajem Afanasjewskim. Ze strony polskiej rozmówcą był wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Byr, który referował ten temat na poprzednim posiedzeniu Komisji. Po raz kolejny przedstawione zostało stanowisko strony polskiej. Byłbym nieszczery, gdybym powiedział, że dały się dostrzec jakieś zmiany w stanowisku rozmówcy, czyli w stanowisku Federacji Rosyjskiej. Każda ze stron przedstawiła swoje racje i swoje argumenty.</u>
</div>
<div xml:id="div-3">
<u xml:id="u-3.0" who="#PoselKazimierzUjazdowski">Otwieram dyskusję, proszę o pytania.</u>
</div>
<div xml:id="div-4">
<u xml:id="u-4.0" who="#PoselBenedyktSuchecki">Czy te dwa fakty, o których pan nas poinformował, znalazły jakiś oddźwięk w mediach rosyjskich, moskiewskich czy ogólnorosyjskich? Czy próbowano wywrzeć jakąś presję na władze, aby umożliwiły powrót trzem polskim księżom do pracy duszpasterskiej na terenie Federacji Rosyjskiej? Czy też poza rozmowami i naciskami dyplomatycznymi problem ten nie znajduje żadnego oddźwięku w życiu społeczeństwa rosyjskiego? Być może należałoby prześledzić uważnie rosyjską prasę na tę okoliczność.</u>
</div>
<div xml:id="div-5">
<u xml:id="u-5.0" who="#PodsekretarzstanuSlawomirDabrowa">Z ubolewaniem stwierdzam, że artykułów ukazujących się na ten temat w prasie rosyjskiej nie można nazwać informacjami, są to zdecydowanie dezinformacje i mają zupełnie inną wymowę, niż sugerował to pan poseł Benedykt Suchecki. Zapewne wiecie państwo o tym, że w rosyjskiej prasie ukazał się kolejny materiał, który w niekorzystnym świetle przedstawia działalność, czy też usiłuje przedstawić działalność kościoła katolickiego w Rosji. Podkreślam słowo usiłuje, ponieważ w materiałach, które ostatnio publikowała prasa rosyjska, trudno doszukać się prawdy. Są to raczej insynuacje pod adresem księży i zakonników o prowadzeniu działalności sprzecznej z normami obyczajowymi czy prawnymi. My nie dajemy wiary tym doniesieniom. Mają one raczej charakter, nie boję się użyć tego słowa, prowokacyjny na tle obecnej sytuacji kościoła katolickiego w Federacji Rosyjskiej. Sądzę, że szczegółowe referowanie wszystkich tych szkalujących materiałów prasowych nie byłoby rzeczą godną tego miejsca.</u>
</div>
<div xml:id="div-6">
<u xml:id="u-6.0" who="#PoselKazimierzUjazdowski">W imieniu posłów wyrażam nadzieję, że minister spraw zagranicznych i polski rząd nadal będą podejmować w tej kwestii systematyczne i stanowcze działania podtrzymując nasze dotychczasowe stanowisko. Towarzyszyć temu będzie aktywność polskich przedstawicieli w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy i miejmy nadzieję, że stanowisko polskie w tej kwestii, jeśli nawet nie przyczyni się do natychmiastowego zaniechania tych praktyk, to przynajmniej w przyszłości będzie je ograniczało. Dziękujemy za informacje i apelujemy o kontynuowanie wysiłków rządu w tej kwestii. Przechodzimy do punktu drugiego, który został dopisany do pierwotnego porządku obrad na prośbę przewodniczącego Romana Giertycha. Prosimy o informację na temat zakazu opuszczenia terytorium Grecji przez polskich marynarzy przetrzymywanych od kilku miesięcy w porcie Astakos.</u>
</div>
<div xml:id="div-7">
<u xml:id="u-7.0" who="#PodsekretarzstanuSlawomirDabrowa">Sprawa ta znalazła dość szeroki oddźwięk w polskich mediach, zainteresowanie nią przejawiło kilku posłów, więc chyba nie ma potrzeby szczegółowego omawiania stanu faktycznego. Fakt, że polskie media szeroko opisują tę sprawę nie przeszkadza rządowi, może tylko nie wszystkie komentarze się nam podobają, szczególnie te sugerujące brak aktywności lub niedostateczną aktywność służby konsularnej. Komentarze mogą się rządowi nie podobać, ale sam fakt, że sprawa jest przez media nagłaśniana jest absolutnie zrozumiały. Jest to bowiem przypadek, który rzeczywiście zasługuje na zainteresowanie. Jest to bardzo dziwny przypadek w stosunkach międzynarodowych. Od połowy stycznia w greckim porcie Astakos przebywają trzej polscy obywatele: kapitan Iwo Wichert, mechanik Tadeusz Fryc i elektryk Jacek Betiu. Początkowo razem z nimi przebywało więcej polskich obywateli, jednak pozostali zostali wypuszczeni. Ta trójka znajduje się w roli zakładników. Władze greckie nie pozwalają im na wyjazd z Grecji, a ich paszporty zostały zatrzymane przez władze lokalne. Strona grecka tłumaczy swoje działania tym, że w tym porcie nie ma przejścia granicznego. Rzeczywiście nie ma tam przejścia granicznego, ale, naszym zdaniem, to nie może być powód, aby ludziom, którzy za zaistniałą sytuację nie ponoszą winy i którym indywidualnie nie przedstawiono żadnych zarzutów, ograniczać wolność osobistą. Tym bardziej że to armator podjął decyzję o wpłynięciu statku do tego portu przez co naruszył przepisy. A ograniczenie to polega na tym, że nie mogą wyjechać z Grecji, ani nie mogą opuszczać portu. Mogą co prawda chodzić po miasteczku, ale nie mogą wyjechać poza jego granice. Nasza służba konsularna oraz dyplomatyczna wielokrotnie podejmowały starania, aby władze greckie zezwoliły tym osobom na wyjazd z Grecji, co byłoby zgodne z ich życzeniem. Tak wyglądają fakty. Teraz nasuwa się pytanie dlaczego przez tak długi czas tak oczywista sprawa nie została załatwiona i jakie są perspektywy jej załatwienia. Mam tu przed sobą zestawienie wszystkich - dzień po dniu, tydzień po tygodniu - czynności, jakie polska służba konsularna w tej sprawie podejmowała, również te na płaszczyźnie politycznej. Polski minister spraw zagranicznych dwukrotnie na ten temat rozmawiał z greckim ministrem spraw zagranicznych. Pierwszy raz podczas swojej wizyty w Atenach w lipcu, drugi raz podczas pobytu obu ministrów na sesji ONZ w Nowym Jorku we wrześniu. Problem polega na tym, że grecki minister spraw zagranicznych w obu tych rozmowach obiecał ministrowi Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, że sprawa zostanie załatwiona w ciągu kilku, najdalej w ciągu kilkunastu dni, a do dzisiaj nie znalazła rozwiązania. Dlaczego? Ponieważ w sprawie tej mamy wiele różnych, czasami wykluczających się elementów. Jednym z nich jest to, że rozwiązanie sprawy sugerowane przez stronę grecką jest nie do przyjęcia przez samych zainteresowanych. Grecy zaproponowali bowiem, że uznają polskich marynarzy za osoby, które nielegalnie znalazły się na terytorium Grecji i wydalą ich. Dla strony greckiej byłoby to najprostsze i najszybsze rozwiązanie, ale bardzo niekorzystne dla marynarzy, a i nie najlepsze dla strony polskiej. Rozwiązanie to bowiem oznaczałoby, że ci marynarze nie mogliby się nigdy więcej pojawić w Grecji ani być zatrudnieni w swoim zawodzie na terenie Grecji. Rozumiemy więc dlaczego nie chcą się zgodzić na takie rozwiązanie i wspieramy ich, nie namawiamy do zaakceptowania tej propozycji. Oni znaleźli się nielegalnie na terenie Grecji, ale bez swojej winy.</u>
<u xml:id="u-7.1" who="#PodsekretarzstanuSlawomirDabrowa">To armator podjął decyzję o wprowadzeniu statku właśnie do tego portu. Statek nie został tam zacumowany przypadkowo, znajduje się tam, a nie gdzie indziej, w wyniku świadomej decyzji. A decyzja ta miała na celu uniknięcie wysokich opłat, które należałoby uiścić w porcie międzynarodowym z przejściem granicznym. Armator dokonał w tym przypadku pewnej manipulacji. Inne zasugerowane, ale również nieprzyjęte przez zainteresowanych rozwiązanie przewidywało wystąpienie całej trójki przeciwko armatorowi. W tym przypadku również należy zrozumieć dlaczego nie chcą zaakceptować tego rozwiązania. To prawda, że armator naruszył przepisy greckie, ale w stosunku do nich akurat zachowuje się przyzwoicie, bo płaci im pensje, chociaż nie pracują, na ich życzenie na przykład zainstalował im telewizję satelitarną, stworzył im dobre warunki pobytu, co jednak nie zmienia faktu, że woleliby wrócić do kraju. Tego samego życzą sobie ich rodziny. Dyrektor Janusz Skolimowski wezwał 25 września ambasadora Grecji do siebie i wręczył mu niestety kolejną notę w tej sprawie, mówię niestety, ponieważ poprzednie nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Wręczył mu notę zawierającą "ostry protest" i po raz kolejny uzyskaliśmy pewną obietnicę załatwienia tej sprawy. Dzisiaj nasz konsul z Aten jest w Warszawie i prowadzi rozmowy. Oby te rozmowy przyniosły rezultaty. Dodam, że nie ograniczyliśmy naszej działalności konsularnej i politycznej tylko do terytorium Grecji, chociaż sprawa dzieje się w Grecji. Również nasza ambasada na Cyprze podejmuje interwencje w stosunku do armatora, bo armator jest cypryjski. Tak to we współczesnej marynarce handlowej bywa - armator cypryjski, bandera Bahama, załoga polska, a miejscem akcji jest Grecja. Przedstawiciel armatora szczerze nam powiedział, że nie rozważa możliwości przemieszczenia statku. Strona grecka bowiem gotowa była pójść na takie rozwiązanie, że skoro statek znalazł się na terenie Grecji nielegalnie, to żeby również w sposób nielegalny opuścił jej terytorium. Wyznał, że właśnie po to wprowadził tam te statki, żeby zmniejszyć koszty ich użytkowania. Więc i to rozwiązanie nie doprowadzi do celu. Ale zapewniam Komisję, że ze strony polskiej podejmowane są wszystkie możliwe czynności w tej sprawie i to wielokrotnie. Kończę stwierdzeniem, że ta sprawa wejdzie chyba do podręczników prawa międzynarodowego w kontekście negatywnym. Wina leży niewątpliwie po stronie greckiej i cypryjskiego armatora. Ani marynarze jako ludzie, ani strona polska jako władze nie ponoszą żadnej winy za zaistniałą sytuację, a to oni usilnie starają się znaleźć rozwiązanie.</u>
</div>
<div xml:id="div-8">
<u xml:id="u-8.0" who="#PoselKazimierzUjazdowski">Czy są jakieś pytania w tej sprawie? Nie słyszę. Przechodzimy więc do trzeciego punktu porządku obrad, czyli do informacji Ministerstwa Spraw Zagranicznych na temat sytuacji Polaków w Danii.</u>
</div>
<div xml:id="div-9">
<u xml:id="u-9.0" who="#DyrektorDepartamentuKonsularnegoiPoloniiMinisterstwaSprawZagranicznychJanuszSkolimowski">Oceniamy, że obecnie na terenie Danii przebywa od 15 do 16 tys. osób pochodzenia polskiego. Według oficjalnych danych duńskiego Urzędu do spraw Cudzoziemców liczba ta jest nieco mniejsza - około 12 tys. osób. Część z tych osób jest pierwszym pokoleniem, ale część to drugie, a nawet trzecie pokolenie Polaków. 5,5 tys. osób legitymuje się ważnymi polskimi paszportami. W Danii działa około 30 organizacji polonijnych, ale należy do nich stosunkowo niewielka część Polonii, bo zaledwie 5-7%. W 1999 r. doszło do zjednoczenia dwóch dużych przez 6 lat działających oddzielnie organizacji - Kongresu i Rady Polonii Duńskiej. Powołano Federację Organizacji Polskich i Polsko-Duńskich, której prezesem został pan Roman Śmigielski. Federacja oprócz koordynowania współpracy pomiędzy tymi organizacjami i podtrzymywania polskości i więzi z macierzą, stawia sobie również za zadanie promocję Polski i rozwijanie współpracy pomiędzy Polską i Danią. Posiada bardzo dobrą i bogatą w informacje stronę internetową. Jej przewodniczący pan Roman Śmigielski pełni też funkcję sekretarza regionalnego na Europę Zachodnią Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych. Organizacje polonijne odnotowują obiektywne trudności w swoim działaniu. Uskarżają się na niedostateczne środki finansowe, często bierną postawę swoich członków i brak osób z młodszego pokolenia. Polonia nie posiada na terenie Danii odrębnego statusu prawnego i nie podlega obecnie pod pojęcie mniejszości narodowej. Zgodnie z deklaracją interpretacyjną do Konwencji ramowej o ochronie mniejszości narodowych, którą Dania ratyfikowała w 1997 r., w Danii za mniejszość narodową uznaje się jedynie ludność niemiecką na granicznych terenach Szlezwiku-Holsztynu w południowej Jutlandii. Pozostałe grupy uznawane są za mniejszości etniczne i mają zapewnione prawo do organizowania się, podtrzymywania kultury i języka. W 2000 r. znacznie ograniczono dotacje z budżetu MSW dla organizacji mniejszościowych. W tym roku żadna z naszych organizacji nie otrzymała dotacji. Mimo to na rynku utrzymuje się kilka pism w języku polskim. Najlepszym zapewne jest kwartalnik "Informator Polski", oficjalne pismo Federacji Organizacji Polskich docierające do wszystkich skupisk polonijnych. Swój informator wydaje także Polska Misja Katolicka, która ma również interesujący portal internetowy. Życie religijne Poloni skupia się, jak wszędzie w Europie, wokół Polskiej Misji Katolickiej powołanej w 1953 r., a jej trzon stanowią księża Redemptoryści podlegający diecezji wiedeńskiej. W duńskich parafiach katolickich pracuje około 40-osobowa grupa polskich księży i sióstr. Za zgodą miejscowych proboszczów w 11 miejscowościach przez 8 polskich księży odprawiane są msze po polsku. W trzech największych skupiskach Polonii prowadzona jest nauka religii po polsku. Trudna, ze względu na ograniczone środki finansowe, sprawa nauczania języka polskiego powinna się zmienić po wejściu Polski do Unii Europejskiej, ponieważ Dania przestrzega zasady finansowania nauczania języków państw unijnych. Obecnie nauczaniem języka polskiego jako ojczystego objętych jest w Danii około 130 dzieci, w tym 90 w samej Kopenhadze. Działalność merytoryczna Towarzystwa Krzewienia Oświaty Polskiej w Danii wspierana jest przez Wydział Konsularny poprzez organizowanie kursów metodycznych dla nauczycieli języka polskiego. Ostatni taki kurs skończył się 1 października, a zorganizowany był wspólnie z Gorzowskim Oddziałem Stowarzyszenia "Wspólnoty Polskiej".</u>
</div>
<div xml:id="div-10">
<u xml:id="u-10.0" who="#PoselKazimierzUjazdowski">Czy są pytania, opinie lub uwagi do przedstawionego materiału? Przypominam, że jest to sprawa wynikająca ze schematu planu naszych posiedzeń. Nie słyszę. Proszę teraz pana marszałka Franciszka Stefaniuka o przedstawienie nam sprawozdania delegacji poselskiej, która odwiedziła środowiska Polaków w Mołdawii i na Bukowinie.</u>
</div>
<div xml:id="div-11">
<u xml:id="u-11.0" who="#PoselFranciszekStefaniuk">W dniach od 16 do 22 września delegacja poselska Komisji Łączności z Polakami za Granicą w składzie poseł Franciszek Stefaniuk, poseł Piotr Gadzinowski i poseł Tadeusz Samborski odwiedziła Mołdawię i Bukowinę w Rumunii. Posła Tadeusza Samborskiego, członka Komisji Spraw Zagranicznych, który jest żywo zainteresowany sprawami pomocy Polakom na Wschodzie, ponieważ jest prezesem Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie", dokooptowaliśmy, ponieważ nie zgłosił się trzeci chętny z naszej Komisji. Muszę przyznać, że była to bardzo pracowita wyprawa, a nie wyjazd. Teraz przedstawię sytuację Polaków w Mołdawii. Zgodnie z danymi spisu powszechnego z 1989 r., w republice mołdawskiej zamieszkiwało 4700 osób polskiej narodowości. Rozpad Związku Radzieckiego, powstanie niepodległego państwa mołdawskiego i jego demokratyczny rozwój przyczyniły się do stworzenia warunków do stopniowego odradzania się żywiołu polskiego w Mołdawii, do odnajdywania swych polskich korzeni i przyznawania się do polskiego pochodzenia przez osoby, które wcześniej fakt ten ukrywały lub których sytuacja zmusiła do podania innej narodowości. Według szacunków naszej ambasady w Kiszyniowie, do polskich korzeni przyznaje się około 20 tys. osób, a może być ich nawet 30 tys., ponieważ ten proces wciąż trwa. Gołym okiem daje się zauważyć, że po rozwiązaniu kołchozów i sowchozów ich pracownicy są absolutnie bezradni, nie wiedzą co ze sobą zrobić. Panuje totalna bieda. W Szkole Polskiej w Kiszyniowie uczy się ponad 130 dzieci. Została ona uruchomiona przy Rosyjskim Liceum im. N. Gogola. Uczą w niej polscy nauczyciele. Trzeba przyznać, że w każdej ze szkół, które odwiedziliśmy, jest co najmniej jeden nauczyciel z Polski, a resztę stanowią miejscowi nauczyciele. Odwiedziliśmy przedszkole, do którego chodzą dzieci z rodzin polskich. Spotkaliśmy tam dziewczynkę 4-5-letnią, która dwa lata chodzi do tego przedszkola i dość swobodnie mówi po polsku. Na pytanie pani wychowawczyni, z kim rozmawia po polsku w domu, odpowiedziała, że z lalkami. Zapytałem, czyżby nie miała rodziców? Rodziców miała, ale rodzice nie umieją mówić po polsku. Kiedy na Bukowinie pytaliśmy skąd się tam znaleźli przodkowie naszych rozmówców, to okazało się, że oni już tego nie wiedzą. Wiedzą tylko, że są Polakami, mają mówić po polsku, mają zachować zwyczaje i obrzędy polskie. We wszystkich szkołach działają zespoły artystyczne. Zespoły, które wzruszają dwukrotnie - kiedy dzieci łamaną polszczyzną z silnymi naleciałościami wschodnimi śpiewają, że Polska jeszcze nie zginęła i kiedy człowiek przyjrzy się ich strojom uszytym ze strzępków, z resztek, z lichych bawełnianych ścinków zszywanych wielokrotnie, co świadczy, że nie mają z czego ich uszyć, a jednak z uporem próbują. Ogólnie ludzie są bardzo życzliwi i gościnni, ale w szkołach daje się zauważyć duże braki podstawowej infrastruktury. W Mołdawii odwiedziliśmy 3 szkoły w Naddniestrzu. Jest to państwo w państwie, jest to państwo przez nikogo nie uznane na świecie, ale działające samodzielnie. Na moście na rzece Dniestr stoją posterunki graniczne, które legitymują podróżnych. Odwiedziliśmy szkoły w Słobodzie Raszkowej, w Rybnicy i w Raszkowie. Największa bieda jest w Słobodzie Raszkowej, gdzie parafia katolicka liczy 500 osób, a parafia prawosławna - 12 osób.</u>
<u xml:id="u-11.1" who="#PoselFranciszekStefaniuk">Dzięki ciężkiej pracy od podstaw księży z parafii do okolicznych wiosek trafia cywilizacja, zaczyna się nowe życie, są kwiaty, są trawniki, jest kultura. Księża uczą gotować, nawet haftować, dożywiają dzieci. W tej właśnie parafii zetknęliśmy się z problemem kontraktów dla nauczycieli polskich. Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu deleguje polskich nauczycieli do szkół na Wschodzie, którzy uczą języka polskiego, ale z jakiegoś powodu nie mogą oni pracować tam dłużej niż 4 lata. Umowę można zawrzeć najwyżej na 4 lata. Księża z parafii w Słobodzie Raszkowej będą pełnić swoją misję przez wiele lat, a to oni właśnie uczą tam języka polskiego. Przyjechaliśmy do nich po południu i ksiądz zaproponował, że pokaże nam szkołę. Byliśmy nieco zdziwieni, że polski ksiądz, nauczyciel języka polskiego dysponuje kluczem do szkoły. Ale lokalne władze doskonale wiedzą, że jeżeli czegoś nie przyniesie, to na pewno niczego nie wyniesie. Parafia jest bowiem tym jedynym miejscem, skąd można otrzymać to, czego brakuje. Ten ksiądz uczy języka polskiego już czwarty rok, co oznacza, że lada moment skończy się jego umowa z MENiS i jego uposażenie. Podejmujemy interwencję, aby w takich szczególnych sytuacjach przedłużano umowy. Ksiądz zapewnił nas, że i tak będzie uczył, ale stracą na tym dzieci i ich rodziny, ponieważ wynagrodzenie przeznaczał na dożywianie. W Kiszyniowie zetknęliśmy się z dwiema organizacjami polonijnymi - Związkiem i Stowarzyszeniem Polaków w Mołdawii. W Stowarzyszeniu Polaków w Mołdawii doszło do konfliktu pomiędzy środowiskiem polonijnym a prezesem stowarzyszenia. Miejscowa Polonia uskarża się, że nie ma nauczyciela języka polskiego, lekcje języka polskiego odbywają się w budynku ambasady, wszelkie spotkania również. A Dom Polski stoi pusty i nie jest wykorzystywany, chociaż Stowarzyszenie otrzymuje środki finansowe na swoją działalność od "Wspólnoty Polskiej". Potwierdzamy te zarzuty w całej rozciągłości, ponieważ na pierwszy rzut oka widać było, że nic się w nim nie dzieje, czuć było stęchlizną, panował brud i zniszczenia. Za to bardzo dobrze pracuje Wydział Konsularny w Kiszyniowie, który ma dobre i bezpośrednie kontakty z całą Polonią. Przyznaję, że konflikt w Stowarzyszeniu Polaków w Mołdawii był jedynym takim przypadkiem. W Bielcach na przykład zaskoczyła nas odwrotna sytuacja. W Domu Polskim funkcjonuje szkółka polska, działają różne zespoły. Nie mogliśmy wyjść z podziwu. To właśnie tam mieliśmy problem ze środkami finansowymi. Dom Polski wykupił sąsiedni budynek za tanie pieniądze i bardzo mocno proszono nas, żeby załatwić chociaż z 1500 dolarów, za co można byłoby przeprowadzić remont przed nadejściem zimy, żeby mróz im nie zniszczył kaloryferów. A ogrzewanie jest bardzo potrzebne, bo chociaż jeszcze tynk się sypie a ściany nie są pomalowane, to oni już planują, gdzie będzie sala lekcyjna, a gdzie sala zajęć muzycznych. Widać tam gospodarską rękę. Zwróciliśmy uwagę również na dobre stosunki między władzami, ponieważ władze mołdawskie nie przeciwstawiają się rozwojowi kulturalnemu, oświatowemu czy religijnemu Polaków. Tak wygląda sprawa w Mołdawii. Diametralnie inna sytuacja panuje w Rumunii na Bukowinie, gdzie żyje około 10 tys.</u>
<u xml:id="u-11.2" who="#PoselFranciszekStefaniuk">osób pochodzenia polskiego. Są to potomkowie emigrantów sprzed 200 lat, zesłańców i osób, które przypadkowo znalazły się na tej ziemi. To właśnie na Bukowinie nie umiano odpowiedzieć na moje pytanie w jaki sposób trafili tu ich przodkowie. Jest tam 9 polskich wsi. My odwiedzaliśmy przede wszystkim szkoły - w Nowym Sołońcu (Solonetul Nou), Pojana Mikuli (Poiana Micului), Moarze, Kaczycach, Paltinoasa. W szkole w Kaczycach młodzież przywitała nas śpiewem. Najpierw zaśpiewali po polsku, potem po rumuńsku, a potem po ukraińsku, po żydowsku i niemiecku. Mieszkańcy tej wioski sami podkreślali, że wszyscy ze sobą współpracują, pomagają i nikt nie zwraca uwagi na narodowość, a Polacy są bardzo szanowani. Jest to bardzo piękna kraina, bardzo dobrze zagospodarowana, ale przez całe trzy dni nie zauważyliśmy ciągnika, choć jest to kraina rolnicza. Tam wszystkie prace wykonuje się ręcznie, kosami, najprostszymi narzędziami, o których my już dawno zapomnieliśmy. Podczas zbioru ziemniaków wykopywali je takim drewnianym dyszlem, niemal sochą. Nierzadki jest widok człowieka, który drzewo z lasu wózkiem sam ciągnie. Domy są pięknie utrzymane, zadbane, pomalowane. Połączona stodoła i obora, są nawet stodoły szalowane z rzeźbionymi daszkami nad wejściem. Kiedy ktoś goni krowy na łąkę, a zwykle mają tam po 2 krowy, to ruch się wstrzymuje, ponieważ za potrącenie krowy płaci się karę. Bieda jest widoczna gołym okiem, chociaż ludzie są bardzo życzliwi. Mają Domy Polskie, w których kwitnie i rozwija się polska kultura. Największe ubóstwo zastaliśmy w miejscowości Plesza (Plesa). Przyjechaliśmy tam akurat podczas Dni Polskich, więc odbył się bardzo uroczysty koncert, w którym uczestniczyły również zespoły z Polski. Przyglądając się tym dzieciom, można zobaczyć, że są niedożywione, że wiele z nich przeszło krzywicę. Bukowina jest rejonem, gdzie racjonuje się leki. W każdym ciężkim, skomplikowanym przypadku na mocy decyzji administracyjnej zapada decyzja o życiu i śmierci - czy chory otrzyma leki. Ogólna sytuacja jest przerażająca. Są tam polskie parafie, są polscy nauczyciele, a raczej nauczycielki. Spotkaliśmy na Bukowinie trzy bardzo bohaterskie, bojowe młode dziewczyny, które nie przyjechały tam na zarobek, ale do pracy misyjnej. Wszędzie widzieliśmy braki, i to braki najbardziej podstawowe. Poseł Tadeusz Samborski każdej szkole ofiarował piękne wydanie "Pana Tadeusza", a oni czekają na wydanie "Elementarza" Falskiego, ponieważ wielu uczniów poznaje język polski od podstaw. Na Bukowinie powstał zainicjowany przez ambasadę i konsulat program "Dzieci Bukowiny", który jest adresowany do polskich instytucji urzędowych i gospodarczych. W programie tym przedstawiono wszystkie szkoły, podano ile dzieci uczy się w danej szkole, ile jest wśród nich dzieci pochodzenia polskiego i ile dzieci uczy się języka polskiego oraz jakie są potrzeby. Z tego zestawienia jasno wynika, że zawsze więcej jest chętnych do nauki języka polskiego niż dzieci polskich, co oznacza, że dzieci innych narodowości uczą się polskiego, aby móc korzystać ze zdobyczy cywilizacji. Bardzo dobrze oceniliśmy działalność konsulatu i konsula w Bukareszcie. Tu muszę dodać, że taką samą ocenę wystawiła konsulowi i konsulatowi tamtejsza Polonia. Na zakończenie chcę poruszyć sprawę, która nie dotyczy ani Mołdawii, ani Rumunii, ale dotyczy służbowych podróży poselskich. To prawda, że o naszych możliwościach dowiadujemy się dopiero podczas takiej podróży. Sejm co roku uchwala środki na pomoc dla Polaków i Polonii. Te środki przekazywane są do dyspozycji Senatu i powstaje sytuacja, w której senatorzy zawsze mogą powiedzieć: Jeżeli macie jakieś braki, to jesteśmy w stanie wam pomóc. Senat przekazuje te środki za pośrednictwem Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" i Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie".</u>
<u xml:id="u-11.3" who="#PoselFranciszekStefaniuk">Natomiast członkowie Komisji Łączności z Polakami za Granicą mogą tylko popatrzeć, współczuć, razem zapłakać, albo uśmiechać się i powiedzieć: cieszcie się, że odwiedzili was Polacy z Polski. Takie właśnie mieliśmy odczucie. Znaleźliśmy jednego sponsora, który załatwił nam słodycze i chwała mu za to. To było bardzo poruszające, jak dzieci łapały te ciastka. Jedno w ręce, drugie w kieszenie, a trzecie już w ustach, co świadczy o głodzie i braku słodyczy. Podsumuję tak, jeżeli któryś z posłów będzie się żalił, że mu się kiepsko wiedzie, to warto go tam wysłać, aby przekonał się, co to znaczy kiepskie życie.</u>
</div>
<div xml:id="div-12">
<u xml:id="u-12.0" who="#PoselPiotrGadzinowski">Chcę dodać słów parę do sprawozdania marszałka Franciszka Stefaniuka, z którym odbyłem podróż do Mołdawii i Rumunii. Pan marszałek mówił o problemach żywnościowych, a ja chcę rzecz nazwać dosadnie. Myśmy tam widzieli głód, można powiedzieć, już afrykański. Z przerażeniem oglądaliśmy, zwłaszcza w Naddniestrzu, na Bukowinie rumuńskiej mniej, coś co do tej pory oglądaliśmy tylko na obrazkach jako dzieci. Tam widać już nędzę, którą najłatwiej rozpoznać po butach. Wszędzie przyjmowano nas gościnnie, dzieci pochodzenia polskiego tańczyły w pięknych strojach ludowych, które właśnie same sobie uszyły. Nędzę zdradzały buty. Widzieliśmy dzieci w rozsypujących się butach lub małych chłopców recytujących wierszyki w dużo za dużych butach, zapewne brata, bo były to jedyne nowe buty w rodzinie. Dla mnie ta sprawa była bardziej zauważalna, ponieważ pojechałem tam zaraz po wizycie w Wiedniu, gdzie spotykałem się z Polonią austriacką i gdzie padały postulaty o dofinansowanie niektórych organizacji ze strony państwa polskiego. Muszę przyznać, że kiedy zobaczyłem stan Polonii i organizacji polonijnych w Mołdawii i na Bukowinie, to nie mam wątpliwości, że gros naszych środków należy kierować do tych właśnie społeczności, bo tam są autentyczne potrzeby życiowe. Chociaż zapewne Polonia austriacka ma również swoje potrzeby i na wiele spraw jej też brakuje środków. Należy podkreślić fakt, że zarówno w Mołdawii, jak i na Bukowinie 1000 lub 1500 dolarów to ogromna kwota, za którą można rzeczywiście zrobić remont dużego domu, założyć okna i kaloryfery, ponieważ robocizna jest tam bardzo tania. W Mołdawii są rejony, gdzie bezrobocie sięga 60%, dlatego każda praca jest cenna. Kiedy będziemy opiniować budżet Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" powinniśmy przesuwać środki na ten kierunek, bo tam te środki są niezmiernie potrzebne. Odwiedzaliśmy szkoły, oglądaliśmy ich wyposażenie i można stwierdzić, że książek polskich już nie brakuje. Dzięki akcjom prowadzonym od wielu lat, kiedy to ludzie oddawali swoje księgozbiory dla Polonii na Wschodzie. W wielu małych szkołach oglądaliśmy księgozbiory, które przekraczały intelektualne możliwości danej społeczności, bo budowane były pewnie na zasadzie darów. Są już komputery, chociaż nie zawsze są wykorzystywane. W jednej ze szkół widzieliśmy poustawiane na stolikach komputery, ale zdradził ich brak podłączeń, brak podkładek pod myszy. Widać było, że zostały wyjęte z pudełek na nasz przyjazd. Wniosek z tego jest taki. Należy tworzyć kompleksowe programy na wzór programu "Dzieci Bukowiny". Żeby to nie było tak, że przyjeżdża jedna fundacja i coś daje, przyjeżdża Senat i coś daje, przyjeżdża jeszcze ktoś inny i coś daje. I czasami to coś jest bardzo potrzebne, a czasami nie do wykorzystania w tamtych warunkach. Do sprawy należy podejść kompleksowo na zasadzie rozpoznania potrzeb. Sądzę, że realizując program "Dzieci Bukowiny", będziemy mogli sprawdzić go w życiu, bo program jest bardzo interesujący. Powtarzaliśmy, że jest to program dla dzieci - nie tylko dla polskich. Nie można bowiem doprowadzić do sytuacji, że tylko polskie dzieci coś dostaną i będą się wyróżniały w tej społeczności, bo tam są dzieci polskie, rumuńskie, ukraińskie i niemieckie. Jeżeli my tam wejdziemy z pomocą, to władze rumuńskie też znajdą jakieś środki, a być może uda się uzyskać jakieś pieniądze z Rady Europy, więc na pewno warto ten program zrealizować.</u>
<u xml:id="u-12.1" who="#PoselPiotrGadzinowski">Bardzo ważną sprawą są kserokopiarki. Kserograf spełnia tam wiele funkcji. Szkoły mają książki, mają kolorowe albumy, ale brakuje im ćwiczeń do polskiego, brakuje tekstów do nauki. Ksero pozwala na powielanie posiadanych źródeł przez wiele lat. Oprócz tego, jeżeli organizacja polonijna posiada kserograf, to czasami zarabia on na utrzymanie siedziby. Oczywiście istnieje pytanie, gdzie kupować to urządzenie, czy w Polsce, czy tam na miejscu, ale to już jest kwestia czysto techniczna. Kolejną sprawą jaka wynikła z przeprowadzonych rozmów zarówno na Bukowinie, jak i w Mołdawii, są stypendia. Obecnie obowiązujący system, że fundujemy stypendia w Polsce, jest systemem chorym, ponieważ na 10 stypendystów do domu wraca jedna osoba, która zresztą po powrocie ma problemy ze znalezieniem pracy. Zdarza się, że czasami przyjeżdżają bardzo młodzi ludzie, 17-18-letni, dotyczy to na przykład Ukrainy, ze względu na tamtejszy system szkolny. Oderwani od rodzin, od domów nie mogą podołać trudnościom, zostają wykluczeni z uczelni, nie chcą wracać i aby się utrzymać, trafiają do środowisk kryminalnych. Wydaje się, że zdecydowanie lepiej jest fundować stypendia na miejscu, a ściągać tych ludzi do Polski na rok na studia podyplomowe. Dzięki temu w różnych państwach będziemy mieli inteligencję pochodzenia polskiego, ludzi zakorzenionych w tamtym środowisku, ludzi światłych, mających kontakty z Polską i przede wszystkim ludzi, którzy będą mogli i zechcą poprowadzić organizacje polonijne. To będzie zaplecze osobowe dla prawdziwych organizacji polonijnych. I sprawa ostatnia. Uważam, że posłowie powinni częściej jeździć, ponieważ taki wyjazd pozwala zapoznać się ze stanem faktycznym danej organizacji. Często bowiem jest tak, że świetnie jest na papierze i w sprawozdaniu. Organizacje polonijne tworzą taką radosną twórczość i z kwitów wynika, że działają, że jest dobrze, a w konfrontacji z rzeczywistością okazuje się, że to jest działalność na papierze. Niejednokrotnie zdarza się, że na podstawie takiej sprawozdawczości organizacja otrzymuje pieniądze, a ci, którzy dużo lepiej działają, ale nie potrafią tak pięknie pisać, środków nie dostają. Gorąco zachęcam, aby poznawać prawdziwe oblicze naszej Polonii i rozmawiać z jej przedstawicielami na miejscu, w kraju, w którym mieszkają i żyją.</u>
</div>
<div xml:id="div-13">
<u xml:id="u-13.0" who="#PoselKazimierzUjazdowski">Sądzę, że uwagi obu panów posłów są istotne z punktu widzenia dalszych działań w tej kwestii. Widzę również konieczność nadania bardziej spójnego charakteru wysiłkom różnych agend rządowych działających na tym polu. Wydaje mi się, że jest to cena za zdekomponowanie polityki państwa i podziały w tej sprawie. Mam nadzieję, że jest jeszcze szansa, aby w najbliższym czasie podjąć rozmowy z udziałem wszystkich agend i instytucji zajmujących się pomocą dla Polaków i Polonii, bo tracimy coraz więcej z powodu braku koordynacji naszych działań. Czy są jakieś pytania, uwagi do tego tematu? Nie słyszę. Przechodzimy więc do ostatniego punktu: sprawy różne i wolne wnioski. Nie słyszę zgłoszeń. Proszę, aby poprzez swoich przedstawicieli w prezydium Komisji poszczególne reprezentacje klubowe zgłosiły swoich przedstawicieli na wyjazd do Niemiec z ramienia naszej Komisji. Wyjazd odbędzie się po 10 listopada, czyli po zakończeniu kampanii wyborczej do samorządu. Dziękuję wszystkim. Zamykam posiedzenie Komisji.</u>
</div>
</body>
</text>
</TEI>
</teiCorpus>